czwartek, 12 września 2013

Dzień 8. Jabłko w miodzie /Dzień 9. Kury i kamienie

Dzień 8.

Rano Iva zaprowadził nas do Domu Żydowskiego, gdzie mieliśmy spotkać się z przedstawicielami gminy żydowskiej, w tym Leną Birkowicz. Oczywiście, na miejscu okazało się, że Lena dzisiaj nie pracuje. Spotkaliśmy się za to z Rafaelem, miłym starszym panem, który opowiedział nam o dziejach Żydów w Gruzji
i o swoich doświadczeniach z Gruzinami. Rozmawialiśmy również z Poliną, która mówiła nam o swojej pracy w Domu Żydowskiej i zasadach samowspierania się Żydów. Niestety, dyrektor nie zgodził się na nagranie kamerą.

Znalezione w Tbilisi, wcale nie tak blisko synagogi. Zamiast Domu Żydowskiego.


Kolejna nasza rozmowa okazała się szalenie ciekawa. Naszą rozmówczynią była Lela Cicuaszwili, ekspertką od spraw kultury gruzińskich Żydów. Dowiedzieliśmy się o bogactwie obrazów Szaloma Kobaszwili, o którym wcześniej pisałyśmy, o wpływie Wschodu na Żydów z Achalcyche i mnóstwie innych bardzo interesujących szczegółach. Uświadomiło to nam, jak wciąż mało wiemy na ten temat.
Lela pokazuje nam katolog i opowiada o Kobaszwilim

Wieczorem zostałyśmy zaproszone na modlitwę do synagogi z okazji Rosz Haszana, czyli żydowskiego Nowego Roku. Zaskoczyła nas swobodna atmosfera panująca wśród panów (panie mają osobne miejsce na górze, było ich też znacznie mniej). Ponoć to z powodu święta. Po święcie udaliśmy się z Ivą, Giorgim i Mitchem (owym znajomym z Kutaisi) na uroczystość organizowaną przez organizację młodzieżową Hilel. Moris, którego znałyśmy wcześniej z Warszawy, poprowadził uroczystość po rosyjsku, żebyśmy wszyscy rozumieli (oprócz Mitcha). Po kolei objaśniał znaczenie poszczególnych potraw, których trzeba było spróbować; najbardziej ekstremalne było mięso z głowy ryby. Zdecydowanie taki sposób obchodzenia Nowe Roku - a właściwie pierwszego dnia stworzenia człowieka - bardzo odbiega od znanych nam słowiańskich zwyczajów.

Wieczór zakończył się tradycyjną nocną przechadzką i rozmowami zahaczającymi o istotę kosmosu ;)

Dzień 9.

Wstałyśmy później, niż zamierzałyśmy, nie powstrzymało nas to jednak przed odwiedzeniem Gori, miasta Stalina. Darowałyśmy sobie jednak muzeum dyktatora i poszłyśmy do synagogi. Jako że odbywała się tam wtedy modlitwa (łatwo to poznać po charakterystycznym dźwięku trąbek z roga, stąd zresztą inna nazwa święta, czyli Święto Trąbek), pojechałyśmy na cmentarz, gdzie odnalazłyśmy groby tamtejszych Żydów. Niektóre nagrobki naprawdę nas zafascynowały, niektóre wprawiły w konsternację, jednak cel został osiągnięty. Dodatkowym plusem był jeszcze fenomenalny widok na miasteczko.
Dzielnica żydowska w Gori
Gwiazda Dawida nad wejściem do synagogi
Wejście do synagogi (obecnie w remoncie)

Cmentarz żydowski w Gori
Już w synagodze spotkałyśmy się z Simonem Dawitaszwilim, przedstawicielem gminy żydowskiej w Gori. Simon pokazał nam remontowaną synagogę i opowiedział trochę o lokalnych stosunkach gruzińsko-żydowskich.
Sala bankietowa, obecnie pełniąca funkcję sali modlitewnej

Portrety rabinów, synagoga w Gori


Simon w synagodze

Następnie pojechałyśmy do Kareli. Ta podróż na zawsze pozostanie nam w pamięci, głównie ze względu na amanta w marszrutce oraz wypas kur na cmentarzu. Najpierw poszłyśmy do synagogi (dzieci, które nas tam zaprowadziły, z niewiadomych przyczyn strasznie się z nas śmiały). Również i ta synagoga jest właśnie odnawiana, chociaż w Kareli zostały ledwie 4 rodziny żydowskie. Na cmentarz, który był "bardzo daleko", czy ok. 7 minut piechotą od głównej trasy zawiózł nas starszy pan, który jest Żydem. Brama była zamknięta, jednak postępując wedle rady pana po prostu przelazłyśmy przez płot, wpychając się w kolejkę przed kurami. Sam cmentarz jest uroczym, przyjemnym miejscem, niestety zaniedbanym. O dziwo, powrót przebiegał bez większych problemów.

Synagoga w Kareli

Synagoga w Kareli (w trakcie remontu)
Kokoszka na cmentarzu w Kareli
Kokoszki skaczące przez płot. My przełaziłyśmy ciut wyżej.

Grób żydowski na cmentarzu w Kareli

Groby na cmentarzu w Kareli

Zbliżał się nasz ostatni wieczór w Tbilisi. Były to również urodziny Elene, naszej Gruzinki. Zaopatrzywszy się w prezent, udałyśmy się więc na prawdziwe gruzińskie urodziny z hałasowaniem, toastami itd. Zaśpiewałyśmy również nasze polskie urodzinowe przeboje, z czego największym hitem była piosenka z wersem "a kto z nami nie wypije, niech pod stołem zaśnie". Po urodzinach poszliśmy jeszcze poszlajać się mimo okrutnie zimnego wiatru. Dałyśmy wówczas naszym nowym przyjaciołom pamiątki w postaci kieliszków z Warszawą. Docenili prezent ;)

Rano było strasznie ciężko wstawać z myślą, że już za parę godzin będziemy w Achalcyche.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz