poniedziałek, 9 grudnia 2013

Dzień 16/17/18. Po prostu Batumi.

Z różnych przyczyn nie będziemy za bardzo rozpisywać się nad pobytem w czarnomorskim Batumi. Wywiady zrobione, miejsca związane z Żydami odwiedzone, kontakty do dalszych badań nawiązane. Zmęczone trwającymi już od ponad dwóch tygodni badaniami w Batumi musiałyśmy się zmierzyć z kolejnymi przeciwnościami losu. Okazało się, że tutaj jakoś wszystko przychodziło nam trudniej, i szukanie noclegu, i przeprowadzanie wywiadów (tylko w Batumi rozmówcy nie pozwolili się nagrywać). Najwidoczniej nadmorski kurort, notabene już po zakończeniu sezonu wakacyjno-urlopowego w Gruzji, nie jest najlepszym miejscem do realizacji naukowych projektów studenckich.

Pozostając wierne tradycji, poniżej prezentujemy zdjęcia batumskiej synagogi, po której oprowadzał nas Emil Krupnik (przedstawiciel gminy żydowskiej).

Batumska świątynia w całej okazałości

Wnętrze synagogi 

Galeria dla kobiet

Zdjęcie z cyklu: miało być ciekawie, inaczej, artystycznie...

Луч света в темном царстве....

Batumi to kurort, czyli miasto, w którym się odpoczywa, a nie zwiedza. W połowie września liczba turystów jest na tyle mała, że faktycznie można tu odpocząć. Ani plaża, ani restauracje nie są zbytnio zatłoczone. A jeżeli już zbaczamy na trop restauracji i jedzenia, to polecamy wszystkim podróżującym do Gruzji spróbowanie adżaruli chaczapuri, czyli chaczapuri w charakterystycznym kształcie łódki wypełnionej jajkiem i serem. Po prostu palce lizać! Batumi było też jedynym miejscem, gdzie oprócz lemoniady gruszkowej, waniliowej, winogronowej, czy tej o smaku pasty do zębów (znanej wszystkim bliżej jako tarchun), mogłam napić się lemoniady cytrynowej. A poniżej kilka pocztówkowych ujęć znad Morza Czarnego.

Jest kolorowo i są palmy! 

Tak wygląda batumski teatr, 
z którym także mamy związane pewne szalone wspomnienia

 Колесо обозрения:)

Spacerując po bulwarze

Batumi chyba sprzyja zakochanym...

Zachód słońca na plaży i nasz ostatni wieczór w Gruzji
Adżarski zachód słońca. Niesamowite wrażenia. Prawie jak czerwony, olbrzymi księżyc, który widziałyśmy pierwszej nocy....

Robi się poetycko: i morza szum, i śnieżne szczyty...

Też tak chcemy!!!

Port

Batumi, ach Batumi...

Nadal Batumi.

Potwór ślubny

Pisząc o pobycie w Batumi należy wspomnieć jeszcze o postaci niezwyklej, czyli o Dżumbero. Dżumbero to mały batumski słonik, który przypadkowo stał się nowym członkiem naszej drużyny badawczej. Za namową Julii i Gosi, Dżumbero został przemycony do Polski i na pewno będzie przypominał nam o naszych przygodach w Gruzji:)

Proszę Państwa, przedstawiamy Dżumbero

A kto jeszcze nie zna, niech nadrabia zaległości. Filipnki i Batumi.

lub w bardziej znośnej wersji (ale nie według Asi :)):



Podsumowanie pobytu w Batumi:

- w potrzebie można liczyć na przyjaciół, nawet tych świeżych:) Dzięki Tako miałyśmy gdzie spać w pierwszą noc, a dzięki Michałowi poznałyśmy amerykańskiego króla Batumi i bar Winyl:))!

- zwyczajowo, muzeum, które chciałyśmy odwiedzić, było zamknięte;

- dobrze jest mieć nocleg awaryjny, jeżeli umawiasz się z nieznajomym Gruzinem. A jeżeli Turek ma prawie 40 lat i nigdy nie był żonaty, przygotuj się na to, że będzie nieznośny i marudny;

- widoki były fantastyczne :)

- Asia nosiła na sobie piętno półksiężyca wsktuek ataku promieni słonecznych;

- absolutnie nigdy, przenigdy, nie wolno dać mówić Żydowi z Gruzji o legendarnych postaciach z II wojny światowej. To ich podstępny wybieg, żeby nie odpowiadać na pytania;

Z żalem, mimo wszystko, wyjeżdżamy z Batumi - bo oznacza to nieuchronny koniec naszej podróży. Ale nie mówimy Gruzji "żegnaj" - mówimy do zobaczenia wkrótce :)!


poniedziałek, 25 listopada 2013

Dzień 15. Jedziemy na koniec świata, a tam...

Pobudka w Kutaisi. Taki widok BEZ Photoshopa.
Oni to miasteczko położone w gruzińskim regionie Racza, niegdyś licznie zamieszkiwane przez Żydów. O tutejszej synagodze słyszałyśmy sporo i odwiedzenie tego miejsca było sprawą naszego badawczego honoru. Nie bez znaczenia był też fakt, że żadna z nas nie była jeszcze w Gruzji tak daleko na północ. Górzysta Swanetia, bardzo popularna wśród polskich turystów, dla nas pozostaje na razie odległym marzeniem. 

Wizyta w Oni jest dla nas szczególna jeszcze z innych względów. Już podczas pierwszych dni badań mnóstwo napotkanych osób opowiadało nam wiele ciekawostek o żydowskiej świątyni w Oni. Kto by się spodziewał, że jadąc w ten daleki zakątek Gruzji, a dla niektórych świata (w zależności od perspektywy), odnajdziemy polskie ślady. Dokładnie tak! W położonej w górach miejscowości, do której z Kutaisi jechałyśmy 4 godziny marszrutką, znajduje się synagoga wybudowana w 1895 r. według projektu przywiezionego z Polski. Synagoga w Oni została więc zaprojektowana na wzór tej warszawskiej. Jest to tym bardziej istotne, iż przedstawiciele społeczności żydowskiej w innych gruzińskich miastach także są świadomi tego faktu i z przyjemnością o tym opowiadają. Obecnie synagoga w Oni, podobnie jak większość gruzińskich synagog, jest remontowana. Rusztowania przeszkadzały nam w podziwianiu z pewnością kiedyś pięknych wnętrz, niemniej poniżej prezentujemy kilka fotografii poglądowych.

Jeden z domów przy głównej ulicy w Oni

Strażnik świątyni pełni wartę...
...podczas gdy drugi leniuchuje miast pilnować ław z synagogi.

Front synagogi z artystycznym ujęciem rusztowania.




 Cała świątynia zastawiona jest rusztowaniami 




Tradycyjne miejsce modlitw dla kobiet

W Oni byłyśmy zaledwie 2 godziny. Starczyło nam czasu na obejrzenie synagogi, przeprowadzenie jednego wywiadu oraz zapoznanie się z panią, która bardzo pragnęła zaśpiewać nam "Szła dzieweczka do laseczka...". Biegnąc na marszrutkę powrotną do Kutaisi, zaglądałyśmy do każdego napotkanego sklepu w poszukiwaniu jakiegoś jedzenia, a zwłaszcza raczyńskiego sera (podobno bardzo smacznego). Jakie było nasze rozczarowanie, gdy nie tylko nie znalazłyśmy sera z Raczy, w sklepach dosłownie nie było żadnego! sera. Po raz kolejny zadowoliłyśmy się obiadem w postaci chleba, podejrzanych parówek i chałwy.

Wieczorem, gdy tylko docieramy do Kutaisi, pędzimy do hostelu, a stamtąd (znów jazda z Beką, więc naprawdę pędzimy:)) na marszrutkę do Batumi. To nasze pożegnanie z tym miastem, chociaż zdajemy sobie sprawę, że za parę dni odwiedzimy jeszcze kutaiskie lotnisko.  Czeka na nas Batumi, ostatni przystanek na naszej badawczej trasie.

Jedno z naszych ulubionych gruzińskich zdjęć,
czyli widok z hostelu w Kutaisi

czwartek, 14 listopada 2013

Dzień 14. Jasny gwint, piorun i inne złorzeczenia

Dzień 14. Jasny gwint, piorun i inne złorzeczenia.

Szlag nas trafił. Zerwałyśmy się bladym świtem, żeby pojechać na dworzec i zdążyć na jedyną rozsądną marszrutkę do Ambrolauri lub Oni. Plan był taki, żeby dzisiaj pojechać do Oni, a następnego dnia do Poti i stamtąd już ruszać na Batumi. Jednak wbrew wczorajszym zapewnieniom, "marszrutka się zepsuła" (chociaż, dodał kierowca, jeśli zbierze się jeszcze 5 osób, to może pojechać do Ambrolauri) i nasze plany, mówiąc kolokwialnie, wzięły w łeb. Udało nam się jedynie pojechać na drugi dworzec (prawie że pod naszym hostelem) i dowiedzieć się, o której jutro jedzie marszrutka. Tyle w temacie.

Prawdziwy wschodoznawca jest dzielny i nie poddaje się tak łatwo. Nie można spędzić dnia bezproduktywnie, tym bardziej, że straciłyśmy już jeden dzień (pamiętna afera hostelowa w Tbilisi). W Kutaisi na pewno zostało coś, co powinnyśmy zobaczyć, a nie zobaczyłyśmy.
Tadam!
 Daleko nie trzeba było szukać. Udało nam się dotrzeć do trzeciej kutaiskiej synagogi. Była jednak zamknięta, jednak miałyśmy wrócić tam popołudniu. Obejrzałyśmy sobie za to kawałek dzielnicy żydowskiej.


Synagoga: front


Dzielnica żydowska. Po prawej pani, która przeklnęła Gosię i Julię, bo nie chciały kupić siemieczek po zawyżonej cenie. Asi wydarła pieniądze i życzyła bogactwa.

Dzielnica żydowska (dawna)
 Jako że do zwiedzania synagogi miałyśmy jeszcze trochę czasu, po drodze wstąpiłyśmy (wydawało się, że na chwilę) do miejskiej biblioteki. Tam okazało się, że oprócz licznymi materiałami (w tym wierszy pisanych przez gruzińską Żydówkę, oczywiście po gruzińsku) panie podzieliły się z nami wieloma wspomnieniami. Opowiadały o swoich koleżankach, które wyemigrowały do Izraela; pokazywały listy, zdjęcia...

Pamiętacie Muzeum Historyczne? Pan dotrzymał obietnicę - chociaż książki nam nie dał, to zrobił dla nas kopię. Było nam ogromnie przyjemnie, że pamiętał, i co ważniejsze - że zrobił dla nas tę kopię. Także już niedługo gruzińsko-żydowskie powiązania nie będą miały dla nas żadnych tajemnic.

Pani, która miała nam otworzyć synagogę, długo nie podchodziła do drzwi. Okazało się, że była zajęta modlitwą. Dała nam jednak klucz i powiedziała, że przyjdzie później.

- A jesteście Żydówkami? - zapytała znad okularów.
- Nie, dwie Polki i Ukrainka - odpowiedziałyśmy.
- Szkoda. Mam syna do ożenku, ale chcę, by moja synowa była Żydówką - wyraźnie straciwszy zainteresowanie naszymi skromnymi osobami oddała nam klucz i zamknęła za sobą drzwi, zostawiając nas w osłupieniu. Zdarzały nam się już gruzińskie oferty matrymonialne, ale pierwszy raz my zostałyśmy odrzucone jako potencjalne synowe ;))

Sama synagoga ma barwną i niezwykle interesującą historię. Wygląda inaczej, niż pozostałe kutaiskie synagogi - widać tu zachodnie wpływy. Synagoga jest jedną z ładniejszych, które widziałyśmy. Ściany pokryte są mnóstwem malowideł - ale i samo wnętrze świątyni wygląda jak obraz, o czym możecie przekonać się sami:















Na koniec dnia czekała nas bardzo przyjemna rozmowa z Ukrainką, której mąż jest Gruzinem. Pozwoliła nam ona spojrzeć na Gruzję oczami kogoś kto jest już prawie swój, ale jeszcze trochę obcy - poznała obyczaje, tradycje, zachowania Gruzinów, jedne wychwalała, inne potępiała. Porozmawiałyśmy jeszcze o miejscu kobiety w tej kulturze, o tym, jak kutaiska inteligencja uciekła do Tbilisi przed bezrobociem i jak zastąpili ją ludzie, którzy zeszli z gór. 

Dobrego niemiłe początki - podsumowując, dzień spędziłyśmy bardzo mile, ciekawie i użytecznie. A w nagrodę - pora na chaczapuri!