poniedziałek, 25 listopada 2013

Dzień 15. Jedziemy na koniec świata, a tam...

Pobudka w Kutaisi. Taki widok BEZ Photoshopa.
Oni to miasteczko położone w gruzińskim regionie Racza, niegdyś licznie zamieszkiwane przez Żydów. O tutejszej synagodze słyszałyśmy sporo i odwiedzenie tego miejsca było sprawą naszego badawczego honoru. Nie bez znaczenia był też fakt, że żadna z nas nie była jeszcze w Gruzji tak daleko na północ. Górzysta Swanetia, bardzo popularna wśród polskich turystów, dla nas pozostaje na razie odległym marzeniem. 

Wizyta w Oni jest dla nas szczególna jeszcze z innych względów. Już podczas pierwszych dni badań mnóstwo napotkanych osób opowiadało nam wiele ciekawostek o żydowskiej świątyni w Oni. Kto by się spodziewał, że jadąc w ten daleki zakątek Gruzji, a dla niektórych świata (w zależności od perspektywy), odnajdziemy polskie ślady. Dokładnie tak! W położonej w górach miejscowości, do której z Kutaisi jechałyśmy 4 godziny marszrutką, znajduje się synagoga wybudowana w 1895 r. według projektu przywiezionego z Polski. Synagoga w Oni została więc zaprojektowana na wzór tej warszawskiej. Jest to tym bardziej istotne, iż przedstawiciele społeczności żydowskiej w innych gruzińskich miastach także są świadomi tego faktu i z przyjemnością o tym opowiadają. Obecnie synagoga w Oni, podobnie jak większość gruzińskich synagog, jest remontowana. Rusztowania przeszkadzały nam w podziwianiu z pewnością kiedyś pięknych wnętrz, niemniej poniżej prezentujemy kilka fotografii poglądowych.

Jeden z domów przy głównej ulicy w Oni

Strażnik świątyni pełni wartę...
...podczas gdy drugi leniuchuje miast pilnować ław z synagogi.

Front synagogi z artystycznym ujęciem rusztowania.




 Cała świątynia zastawiona jest rusztowaniami 




Tradycyjne miejsce modlitw dla kobiet

W Oni byłyśmy zaledwie 2 godziny. Starczyło nam czasu na obejrzenie synagogi, przeprowadzenie jednego wywiadu oraz zapoznanie się z panią, która bardzo pragnęła zaśpiewać nam "Szła dzieweczka do laseczka...". Biegnąc na marszrutkę powrotną do Kutaisi, zaglądałyśmy do każdego napotkanego sklepu w poszukiwaniu jakiegoś jedzenia, a zwłaszcza raczyńskiego sera (podobno bardzo smacznego). Jakie było nasze rozczarowanie, gdy nie tylko nie znalazłyśmy sera z Raczy, w sklepach dosłownie nie było żadnego! sera. Po raz kolejny zadowoliłyśmy się obiadem w postaci chleba, podejrzanych parówek i chałwy.

Wieczorem, gdy tylko docieramy do Kutaisi, pędzimy do hostelu, a stamtąd (znów jazda z Beką, więc naprawdę pędzimy:)) na marszrutkę do Batumi. To nasze pożegnanie z tym miastem, chociaż zdajemy sobie sprawę, że za parę dni odwiedzimy jeszcze kutaiskie lotnisko.  Czeka na nas Batumi, ostatni przystanek na naszej badawczej trasie.

Jedno z naszych ulubionych gruzińskich zdjęć,
czyli widok z hostelu w Kutaisi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz