czwartek, 7 listopada 2013

Dzień 13. Pozory mylą - najbardziej zaskakujący dzień

Dzień 13. Pozory mylą

Po dniu i podróży pełnej wrażeń trzeba było wrócić jakoś do trybu praca, co, przyznajmy, nie było łatwym zadaniem. Swoją wyprawę zaczęłyśmy od jednak od śniadania w naszym ulubionym miejscu, gdzie spotkałyśmy się z naszym gruzińskim kolegą - Rażdenem. Pożegnawszy się z Rażdenem i nabrawszy nowych sił dzięki chaczapuri ruszyłyśmy na dworzec, do marszrutkolandii. Powybrzydzałyśmy trochę nad rozpiską marszrutek i powzięłyśmy prawdziwie wschodoznawczą decyzję - jedziemy do Samtredii a stamtąd do Kulaszi.

Samtredia przywitała nas ponurymi chmurami i całkowitym brakiem jakichkolwiek wskazówek, gdzie udać się w poszukiwaniu transportu do Kulaszi. Na szczęście przemiła pani zaprowadziła nas na przystanek. Okazało się również, że mieszka tuż obok żydowskiego cmentarza. I tak oto w siąpiącym deszczu czekałyśmy na marszrutkę do miejsca, po którym nie można było spodziewać się za wiele.


Kulaszi to mała miejscowość, licząca obecnie ok. 2 tys. mieszkańców. Jeszcze w latach 70. było ich ponad dwa razy więcej - głównie gruzińskich Żydów. Dlatego też w centrum miejscowości znajduje się bardzo stary cmentarz żydowski, dwie synagogi, żydowskie łaźnie oraz szkoła - ale o tym za chwilę.

Pierwszym miejscem, które rzuciło nam się w oczy, był ów cmentarz ogrodzony solidnym murem. Zza muru wydobywały się podejrzane kłęby dymu. Nieopodal znajdował się kompleks budynków otoczonych płotem z gwiazdą Dawida - miejscowe dzieci, bardzo zaintrygowane naszą wizytą powiedziały, że tam znajdziemy klucz do bramy na cmentarz. 
Podejrzane, co nie?
Intrygujące...
Pokonawszy bariery językowe, udało nam się namówić panią, żeby pokazała nam szkołę. Trzeba przyznać, że robiła znacznie lepsze wrażenie niż stojąca obok synagoga. Okazało się również, że mamy parę minut do zamknięcia Muzeum Przyjaźni Gruzińsko-Żydowskiej. Mając w pamięci fatum ciążące nad nami, tj. zamkniętych muzeów i remontowanych synagog, odłożyłyśmy zwiedzanie i udałyśmy się do wspomnianego muzeum. Tak, było zamknięte... Tym razem jednak pomógł nam pan-sąsiad. Zadzwonił po dziewczynę, która miała klucze, i udało nam się przełamać klątwę :) 

Taaak! Otworzą dla nas muzeum!
Samo muzeum znajduje się w prywatnym domu jednego z lokalnych Żydów, który wyemigrował do Izraela. Swój dom przeznaczył jednak na miejsce pamięci po dawnych mieszkańcach oraz wspólnej historii. W Kulaszi stoi wiele takich domów, większość z nich jednak popada w ruinę. Nieliczne zostały oddane gruzińskim sąsiadom, takim jak nasz "sąsiad". Znajduje się w nim bogata kolekcja fotografii, zdjęć, gazet i książek - ale i również zwykłe przedmioty świadczące o religii wyznawanej przez dawnych właścicieli domu. Wszędzie są flagi - Izraela oraz Gruzji. Pan-sąsiad dał się namówić na powspominanie starych dziejów. Zostałyśmy również poczęstowane nieznanymi nam owocami przez dziewczynki zajmujące się domem.
Biurko przyjaźni!




Szkoła


Po wysłuchaniu kolejnej historii - tym razem szczególnej, ze względu na miejsce. Zdaje się, że nikt nie pamięta - czy też nie chce pamiętać - o nieciekawych aspektach historii tutejszych Żydów. Wszyscy podkreślali, jak bardzo brakuje im sąsiadów-Żydów, niekiedy czujących się obco w nowej ojczyźnie.O tęsknocie za wielokulturowym Kulaszi opowiedział nam Lasza. Firma Laszy remontuje obecnie parę synagog w Gruzji (m.in. tę w Kulaszi i tę w Kutaisi). On sam opowiedział nam, dlaczego w Kulaszi wszyscy tęsknią za swoimi sąsiadami-Żydami, a emigranci - za Kulaszi. Dawni mieszkańcy Kulaszi, którzy wyemigrowali do Izraela, często powracają w te strony, kupują domy, uczą dzieci gruzińskiego. Jak mówi Lasza, ci starsi tam są nadal obcy, a tu - nadal swoi. 
Wnętrze starej szafy skrywało skarby...
Wnętrze szkoły
Lasza ma ogromną wiedzę na temat historii kulaszskich Żydów. Oprowadził nas po szkole, pokazał zeszyty do nauki hebrajskiego, filakterie (tefilin) oraz tefilin shel yad, czy charakterystyczne małe pudełeczka z fragmentami Tory oraz skórzane rzemienie do mocowania ich na ramieniu. Zobaczylyśmy również łaźnie, dawne miejsce uboju rytualnego oraz przepiękną, starą synagogę, czekającą na drugą młodość. Następnie poszliśmy razem na cmentarz, ponoć jeden z najstarszych w Gruzji. To, co widziałyśmy, stanowi ponoć dopiero czwartą warstwę. Niedawno moskiewscy archeolodzy przeprowadzali badania właśnie na tym cmentarzu.
Wnętrze nowej synagogi w trakcie remontu

Stara synagoga czeka na drugą młodość - sądząc po wnętrzu, będzie przepiękna po odnowieniu.

Resztki łaźni

Wnętrze starej synagogi

Miejsce, po którym nie można było spodziewać się za wiele, okazało się chyba najciekawszym, które odwiedziłyśmy (nie licząc Tbilisi :)). Z żalem pożegnałyśmy się z Laszą. Ostatnia marszrutka do Samtredii już odjechała, ale pan kierowca zrobił dla nas nadprogramowy kurs i stanowczo odmówił przyjęcia zapłaty. Jesteście gośćmi, powiedział, i wskazał nam miejsce, gdzie możemy złapać coś jadącego do Kutaisi.

Na zakończenie, po tylu wrażeniach i przygodach (łącznie z rzucaniem w nas kamieniami w ramach zalotów przez małych chłopców) udało nam się zobaczyć najśmieszniejszy wóz świata. Do Kutaisi wróciłyśmy zmarznięte i głodne, ale za to naprawdę zadowolone!
Badaczki zdążają do domu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz