czwartek, 14 listopada 2013

Dzień 14. Jasny gwint, piorun i inne złorzeczenia

Dzień 14. Jasny gwint, piorun i inne złorzeczenia.

Szlag nas trafił. Zerwałyśmy się bladym świtem, żeby pojechać na dworzec i zdążyć na jedyną rozsądną marszrutkę do Ambrolauri lub Oni. Plan był taki, żeby dzisiaj pojechać do Oni, a następnego dnia do Poti i stamtąd już ruszać na Batumi. Jednak wbrew wczorajszym zapewnieniom, "marszrutka się zepsuła" (chociaż, dodał kierowca, jeśli zbierze się jeszcze 5 osób, to może pojechać do Ambrolauri) i nasze plany, mówiąc kolokwialnie, wzięły w łeb. Udało nam się jedynie pojechać na drugi dworzec (prawie że pod naszym hostelem) i dowiedzieć się, o której jutro jedzie marszrutka. Tyle w temacie.

Prawdziwy wschodoznawca jest dzielny i nie poddaje się tak łatwo. Nie można spędzić dnia bezproduktywnie, tym bardziej, że straciłyśmy już jeden dzień (pamiętna afera hostelowa w Tbilisi). W Kutaisi na pewno zostało coś, co powinnyśmy zobaczyć, a nie zobaczyłyśmy.
Tadam!
 Daleko nie trzeba było szukać. Udało nam się dotrzeć do trzeciej kutaiskiej synagogi. Była jednak zamknięta, jednak miałyśmy wrócić tam popołudniu. Obejrzałyśmy sobie za to kawałek dzielnicy żydowskiej.


Synagoga: front


Dzielnica żydowska. Po prawej pani, która przeklnęła Gosię i Julię, bo nie chciały kupić siemieczek po zawyżonej cenie. Asi wydarła pieniądze i życzyła bogactwa.

Dzielnica żydowska (dawna)
 Jako że do zwiedzania synagogi miałyśmy jeszcze trochę czasu, po drodze wstąpiłyśmy (wydawało się, że na chwilę) do miejskiej biblioteki. Tam okazało się, że oprócz licznymi materiałami (w tym wierszy pisanych przez gruzińską Żydówkę, oczywiście po gruzińsku) panie podzieliły się z nami wieloma wspomnieniami. Opowiadały o swoich koleżankach, które wyemigrowały do Izraela; pokazywały listy, zdjęcia...

Pamiętacie Muzeum Historyczne? Pan dotrzymał obietnicę - chociaż książki nam nie dał, to zrobił dla nas kopię. Było nam ogromnie przyjemnie, że pamiętał, i co ważniejsze - że zrobił dla nas tę kopię. Także już niedługo gruzińsko-żydowskie powiązania nie będą miały dla nas żadnych tajemnic.

Pani, która miała nam otworzyć synagogę, długo nie podchodziła do drzwi. Okazało się, że była zajęta modlitwą. Dała nam jednak klucz i powiedziała, że przyjdzie później.

- A jesteście Żydówkami? - zapytała znad okularów.
- Nie, dwie Polki i Ukrainka - odpowiedziałyśmy.
- Szkoda. Mam syna do ożenku, ale chcę, by moja synowa była Żydówką - wyraźnie straciwszy zainteresowanie naszymi skromnymi osobami oddała nam klucz i zamknęła za sobą drzwi, zostawiając nas w osłupieniu. Zdarzały nam się już gruzińskie oferty matrymonialne, ale pierwszy raz my zostałyśmy odrzucone jako potencjalne synowe ;))

Sama synagoga ma barwną i niezwykle interesującą historię. Wygląda inaczej, niż pozostałe kutaiskie synagogi - widać tu zachodnie wpływy. Synagoga jest jedną z ładniejszych, które widziałyśmy. Ściany pokryte są mnóstwem malowideł - ale i samo wnętrze świątyni wygląda jak obraz, o czym możecie przekonać się sami:















Na koniec dnia czekała nas bardzo przyjemna rozmowa z Ukrainką, której mąż jest Gruzinem. Pozwoliła nam ona spojrzeć na Gruzję oczami kogoś kto jest już prawie swój, ale jeszcze trochę obcy - poznała obyczaje, tradycje, zachowania Gruzinów, jedne wychwalała, inne potępiała. Porozmawiałyśmy jeszcze o miejscu kobiety w tej kulturze, o tym, jak kutaiska inteligencja uciekła do Tbilisi przed bezrobociem i jak zastąpili ją ludzie, którzy zeszli z gór. 

Dobrego niemiłe początki - podsumowując, dzień spędziłyśmy bardzo mile, ciekawie i użytecznie. A w nagrodę - pora na chaczapuri!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz