sobota, 28 czerwca 2014

Człowiek z Babilonu. Recenzja

Jakiś czas temu na portalu Eastbook.eu w dziale Partnerstwo dla Kultury ukazał się pierwszy tekst projektu Ebraeli. Recenzję książki Gurama Batiaszwilego pt. Człowiek z Bablionu napisała Małgorzata ZAWADZKA. 





Do Gruzji wybrałyśmy się z mapą punktów, które chciałyśmy odwiedzić w ramach badań. Z żalem omijałyśmy wzrokiem Swanetię i wschodnią Gruzję, chociaż nasza trasa pozostała ambitna. Potem okazało się, że w Gruzji wszystkie plany biorą w łeb. Wszelkie założenia są nieważne, bo w tej kaukaskiej krainie wina bardzo szybko spotyka się ludzi, którzy sami kreują naszą podróż i zabierają nas w miejsca kompletnie dla nas niespodziewane. My miałyśmy szczęście udać się w wędrówkę po kompletnie nieznanej nam wspólnej historii Gruzinów i Żydów.

Wszystko zaczęło się od Tako, naszej gruzińskiej przyjaciółki. Dzięki niej poznałyśmy Gurama Batiaszwilego, jednego z czołowych dramaturgów dzisiejszej Gruzji, a także pisarza, dziennikarza, tłumacza, działacza społecznego i wydawcę.

Guram jest gruzińskim Żydem. Rozmowa z nim należała chyba do jednej z najprzyjemniejszych jaką odbyłyśmy w życiu, pełna była opowiadań o dawnych, minionych – wręcz mitycznych – czasach, nie brakło wspomnień i osobistych odniesień. To od niego usłyszałyśmy bardzo ważną informację tak dla naszych badań, jak i dla zrozumienia jego twórczości: o gruzińskich Żydach jest bardzo mało wzmianek w tekstach źródłowych, ponieważ tak bardzo zlali się oni z miejscową ludnością, że ich obecności nikt nie zauważał, na kartach historii pojawiali się sporadycznie. Prawdopodobnie to stanowiło o fenomenie tolerancji w Gruzji, gdzie praktycznie nigdy nie było pogromów Żydów.

Chociaż Batiaszwili znany jest przede wszystkim ze swojej twórczości scenicznej, jest on także autorem licznych opowiadań i powieści, poświęconych głównie tematyce gruzińskich Żydów zwanych Guria, Uria i w końcu – Qartveli Ebraelebi. Również o przedstawicielach mojżeszowego narodu w Gruzji jest jego ostatnia powieść – Człowiek z Babilonu.

Akcja powieści biegnie dwoma torami. Pierwszy to historia Zankana Zorabeliego, przykładnego Żyda, który twardo trwa przy swojej wierze. Nie przeszkadza mu to być bezgranicznie oddanym Gruzji i królowej sługą, który zostaje jednak wplątany w sieć dworskich intryg. Ich rezultaty wpłyną na losy całej XII-wiecznej Gruzji. Drugim głównym wątkiem powieści są losy jego córki Bacze, szukającej swojego miejsca na ziemi dziewczyny, gotowej – nawet pomimo różnic religijnych – na życie u boku chrześcijanina.

Losy rodziny Zorababielego służą przede wszystkim przedstawieniu dziejów Gruzji – twardej polityki oraz buntów i bratobójczych walk, które trawiły tę krainę w przededniu jej kresu, który nadszedł wraz z muzułmańską nawałą. Powieść budują też obrazy życia i współistnienia Żydów z Gruzinami.

Główny bohater, Zankan, pojawia się w gruzińskich źródłach historycznych. Jak mówi sam autor „wzmiankuje się przy okazji mowy o dworze królowej Tamar o tym gruzińskim kupcu, wskazuje się również na jego wysoki autorytet”. W powieści Zorabeli jest mądrym, szlachetnym i porządnym obywatelem Gruzji. Jest także oddanym członkiem wspólnoty żydowskiej, która różnie postrzega i reaguje na działania Zankana, jego aktywność dzieli jej przedstawicieli.

Człowiek z Babilonu to niezwykle ciekawa pozycja również ze względu na inne wątki, które porusza mniej lub bardziej otwarcie. Przede wszystkim jest to opowieść o lojalności i uczciwości. Kategorie te traktowane są jako uniwersalne, nie są przypisane do danego narodu, lecz do każdego człowieka indywidualnie. Powieść Batiaszwiliego pokazuje również, że żaden człowiek nie jest wolny od słabości, dotyka ona tak samo wysokich urzędników, króla, jak i karelskich chłopów, Żydów i zwykłych Gruzinów. Człowiek z Babilonu ma także silny wydźwięk patriotyczny, jest apoteozą dojrzałej miłości do Ojczyzny, z którą człowieka łączą nie więzy krwi, a wdzięczność, szacunek i przywiązanie. Pokazuje on również, że nawet będąc „swoim” przez osiemnaście wieków, w ciężkiej chwili pozostaje się „obcym”, a grzechy przodków kładą się cieniem na życie ich potomków.

Powieść Batiaszwilego jest do pewnego stopnia fantazją historyczną, niemniej jednak mającą silne podstawy w źródłach historycznych, które autor długo studiował. Skupia się ona na raczej zapomnianych wątkach w historii Gruzji, których próżno szukać w zachodnich podręcznikach. Jest więc ciekawym źródłem wiedzy, ale nie można zapominać, że dotyka ona tematów uniwersalnych, takich jak poszukiwanie siebie, kompromis między dwoma światami, patriotyzm, wiara czy wybaczenie. Trudno o bardziej obowiązkowej lekturę dla ludzi zainteresowany Gruzją i Kaukazem.

Człowiek z Babilonu, Guram Batiaszwili. Wydawnictwo Tekst. Moskwa, 2007.

Человек из Вавилона, Гурам Батиашвили. Изд. ТЕКСТ, Москва 2007.




czwartek, 26 czerwca 2014

Gruzińscy Żydzi - wczoraj i dziś. Wystawa

W tym roku juz po raz 12. odbyła się Międzynarodowa Sesja Kaukazologiczna Studentów, Absolwentów i Wykładowców Specjalizacji Kaukaskiej Studium Europy Wschodniej UW.

Nasza koleżanka Julia dzielnie reprezentowała naszą ekipę badawczą i przed przybyłą publiką odczytała referat pt. Społeczność żydowska w Gruzji - historia, kultura, współczesność, który stanowi część ewaluacji naszego projektu.

Konferencja była też okazją do zaprezentowania fotografii wykonanych podczas naszego 3-tygodniowego pobytu w Gruzji. Część z nich mieliście już okazję oglądać na naszym blogu, część nigdy wcześniej nie ujrzała światła dziennego.

Poniżej prezentujemy zdjęcia wybrane do wystawy Gruzińscy Żydzi - wczoraj i dziś.

Wnętrze synagogi w Kutaisi 

Sklep z mięsem koszernym w Tbilisi 

W odwiedzinach u Чашки, 
znanego gruzinskiego Żyda

Żydowski grób na cmentarzu w Gori 

 Synagoga w Kareli

Cmentarz w Achalcyche 

Święte księgi w językach rosyjskim i hebrajskim.
Synagoga w Surami 

Muzeum w Kulashi 

Synagoga w nadmorskim Batumi 

Tablica upamiętniająca Borysa Gaponowa,
 znanego z tłumaczenia gruzińskiego eposu „Rycerz w tygrysiej skórze” na j. hebrajski

Avishay Batashvili, rabin Tbilisi

 Abram Bazel,
projektant mody pochodzenia żydowskiego

Cmentarz w Kulashi 

Zeszyt do nauki j. hebrajskiego 


Dziękujemy organizatorom konferencji, wszystkim uczestnikom i osobom, które wspierały naszą dzielną Julię !

I oczywiście szczególne podziękowania dla Juliko, która przeżywała stres związany z wystąpieniem publicznym, podczas gdy Asia i Małgosia, kontynuowały swoją gruzińską przygodę.

piątek, 3 stycznia 2014

Dzień 19. Czas pożegnań i dopowiedzeń

Dzień dziewiętnasty to dla nas bardzo smutny dzień, mimo że właściwie nie wydarzyło się nic specjalnego. Po raz ostatni z sentymentem kłóciłyśmy się z kierowcami marszrutek, by w końcu około godziny pierwszej w nocy wyruszyć w naszą ostatnią gruzińską trasę. Praktycznie cały odcinek z Batumi do Kutaisi przespałyśmy. Prawie cała marszrutka była do naszej dyspozycji (jechało z nami jeszcze w porywach do czterech innych pasażerów), dlatego mogłyśmy układać się do spania w prze najróżniejszych pozycjach. Kiedy dotarłyśmy do lotniska od razu  z powrotem ułożyłyśmy się do spania. Na szczęście kutaiskie lotnisko dysponuje specjalnymi miejscami dla podróżnych czekających całą noc na poranny lot. Jest to jednak jedyne ciekawe rozwiązanie na lotnisku, które obsługuje zaledwie pięć destynacji: Warszawę, Katowice, Kijów, Donieck i Moskwę. Niech żaden turysta nie nastawia się tutaj na zakupy w strefie bezcłowej, gdyż z jakichkolwiek usług gruzińskie lotnisko może zaoferować pasażerom tylko odprawę paszportową.

Cóż jednak robić. Nie udało się pojechać jeszcze po zakupy do Kutaisi, ku wielkiej rozpaczy Małgorżty (seeeer!). Julia odleciała do Doniecka. A my spotkałyśmy jeszcze Kotego i Bekę - naszych gospodarzy z drugiego pobytu w Kutaisi - na lotnisku. Ogromnie żałowałyśmy, że nie wracamy z nimi.

Miałyśmy spoglądać długo na Gruzję, jednak samolot działa na nas obie tak samo - natychmiast zasypiamy. Przed ostatecznym, symbolicznym postawieniem stopy na bezsprzecznie polskiej ziemi czekała na nas kontrola paszportowa, gdzie musiałyśmy walczyć o miejsce z - nomen omen - izraelską wycieczką.

To nie koniec, bo czeka nas jeszcze opracowanie materiału, pisanie tekstów i tłumaczenia. Ale ten wyjazd już minął bezpowrotnie, w związku z czym planujemy kolejny ;).


Wypada jednak podziękować wielu osobom, bez których ten wyjazd nie byłby dla nas taki...no, taki specjalny i wyjątkowy. Właściwie to ciężko powiedzieć, komu chcemu podziękować najpierw, więc kolejność jest losowa.

Pani Dr Urszuli Markowskiej, za to, że wsparła trzy nieznajome, postrzelone i niedoświadczone dziewuchy, i za to, że nadal nas autentycznie wspiera;

Panu Dr. Levanowi Khetaguri, za to, że znalazł studentów gotowym nam pomóc, za to, że przystawał na wszystkie nasze absurdalne techniczne wymagania i że tak entuzjastycznie podszedł do tego wszystkiego;

Tetianie Gomon za nasze logo :);

Mateuszowi Kapelanowi za dyktafon, który uratował nam życie :);

Elene, Tako, Ivie, Giorgiemu, Dżabie, Gudze i wszystkim innym naszym cudownym, gościnnym Gruzinom, którzy pomagali nam jak tylko mogli, którzy okazali się po prostu fantastycznymi ludźmi i przyjaciółmi;

naszym najcierpliwszym na świecie rodzicom, którzy wsparli (również finansowo!) nasz szalony pomysł i trzymali za nas kciuki, pożyczali aparaty i kamerę, martwili się o nas i cieszyli się, gdy wróciłyśmy;

Panu Prof. Tadeuszowi Świętochowskiemu, Panu Prof. Andrzejowi Żbikowskiemu, Panu Dr. Davidowi Kolbaii za opinie wspierające nasz projekt;

Jakubowi z Opera Hostel za ulżenie naszym wydatkom, co pomogło nam dotrwać bez głodówki do końca;), i gotowość do pomocy, gdy byłyśmy w opałach;

Kotemu i Bece, którzy przyjęli nas bardzo serdecznie i bezinteresownie pomogli nam w wielu sprawach (Bece również za przetłumaczenie listu miłosnego od niejakiego Laszy;));

Dali, za pokazanie nam, czym jest prawdziwie gruzińska gościnność, no i za jej cudowne śniadania, obiady i kolacje!;

Onurowi (mimo wszystko) za dach nad głową w Batumi;

Asii, Julii i Małgorżcie za śmieszne wpisy na blogu i za to, że wytrzymały ze sobą, nadal się przyjaźnią i nawet mogą ze sobą rozmawiać i patrzeć na siebie;

I wszystkim tym, których spotkałyśmy na naszym szlaku: wszystkim przemiłym ludziom, którzy nas podwozili, karmili, udzielali nam wywiadów, załatwiali wywiady z innymi, pożyczali sprzęt, darowali materiały, kserowali, drukowali, dzwonili w naszej sprawie, wspierali, czytali nasz blog, pisali, że tęsknią i dzięki którym mogłyśmy docenić nasz wyjazd w sprawach zwyczajnie ludzkich, nie tylko naukowych, nasycić się pięknem Gruzji i dzięki którym wiedziałyśmy, że choć z żalem wyjeżdżamy z Gruzji, to w Polsce czekają na nas przyjaciele (i osoby, którym powinnyśmy oddać sprzęt;));

I wszystkim tym Lejlom z Kutaisi, nachalnym marszrutkarzom, niemiłym panom z Batumi i innych niefajnym osobom, które stanowiły wspaniały kontrast dla tych miłych osób, które bardziej teraz doceniamy, oraz za to, że mamy o czym opowiadać (mimo strat materialnych);

- tym wszystkim ludziom bardzo, ale to bardzo dziękujemy - ponieważ pozwoliliście nam nie tylko przeprowadzić ciekawe badania, zwiedzić przepiękny kraj i poznać tylu świetnych ludzi - ale i podarowaliście nam bezcenne wspomnienia. Którymi, oczywiście, bardzo chętnie się podzielimy na wystawach, pokazach i konferencji ;)))

Jeszcze raz bardzo dziękujemy, a Gruzji nie mówimy "żegnaj", tylko - "do widzenia"! :))

Asia, Julia, Małgosia

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Dzień 16/17/18. Po prostu Batumi.

Z różnych przyczyn nie będziemy za bardzo rozpisywać się nad pobytem w czarnomorskim Batumi. Wywiady zrobione, miejsca związane z Żydami odwiedzone, kontakty do dalszych badań nawiązane. Zmęczone trwającymi już od ponad dwóch tygodni badaniami w Batumi musiałyśmy się zmierzyć z kolejnymi przeciwnościami losu. Okazało się, że tutaj jakoś wszystko przychodziło nam trudniej, i szukanie noclegu, i przeprowadzanie wywiadów (tylko w Batumi rozmówcy nie pozwolili się nagrywać). Najwidoczniej nadmorski kurort, notabene już po zakończeniu sezonu wakacyjno-urlopowego w Gruzji, nie jest najlepszym miejscem do realizacji naukowych projektów studenckich.

Pozostając wierne tradycji, poniżej prezentujemy zdjęcia batumskiej synagogi, po której oprowadzał nas Emil Krupnik (przedstawiciel gminy żydowskiej).

Batumska świątynia w całej okazałości

Wnętrze synagogi 

Galeria dla kobiet

Zdjęcie z cyklu: miało być ciekawie, inaczej, artystycznie...

Луч света в темном царстве....

Batumi to kurort, czyli miasto, w którym się odpoczywa, a nie zwiedza. W połowie września liczba turystów jest na tyle mała, że faktycznie można tu odpocząć. Ani plaża, ani restauracje nie są zbytnio zatłoczone. A jeżeli już zbaczamy na trop restauracji i jedzenia, to polecamy wszystkim podróżującym do Gruzji spróbowanie adżaruli chaczapuri, czyli chaczapuri w charakterystycznym kształcie łódki wypełnionej jajkiem i serem. Po prostu palce lizać! Batumi było też jedynym miejscem, gdzie oprócz lemoniady gruszkowej, waniliowej, winogronowej, czy tej o smaku pasty do zębów (znanej wszystkim bliżej jako tarchun), mogłam napić się lemoniady cytrynowej. A poniżej kilka pocztówkowych ujęć znad Morza Czarnego.

Jest kolorowo i są palmy! 

Tak wygląda batumski teatr, 
z którym także mamy związane pewne szalone wspomnienia

 Колесо обозрения:)

Spacerując po bulwarze

Batumi chyba sprzyja zakochanym...

Zachód słońca na plaży i nasz ostatni wieczór w Gruzji
Adżarski zachód słońca. Niesamowite wrażenia. Prawie jak czerwony, olbrzymi księżyc, który widziałyśmy pierwszej nocy....

Robi się poetycko: i morza szum, i śnieżne szczyty...

Też tak chcemy!!!

Port

Batumi, ach Batumi...

Nadal Batumi.

Potwór ślubny

Pisząc o pobycie w Batumi należy wspomnieć jeszcze o postaci niezwyklej, czyli o Dżumbero. Dżumbero to mały batumski słonik, który przypadkowo stał się nowym członkiem naszej drużyny badawczej. Za namową Julii i Gosi, Dżumbero został przemycony do Polski i na pewno będzie przypominał nam o naszych przygodach w Gruzji:)

Proszę Państwa, przedstawiamy Dżumbero

A kto jeszcze nie zna, niech nadrabia zaległości. Filipnki i Batumi.

lub w bardziej znośnej wersji (ale nie według Asi :)):



Podsumowanie pobytu w Batumi:

- w potrzebie można liczyć na przyjaciół, nawet tych świeżych:) Dzięki Tako miałyśmy gdzie spać w pierwszą noc, a dzięki Michałowi poznałyśmy amerykańskiego króla Batumi i bar Winyl:))!

- zwyczajowo, muzeum, które chciałyśmy odwiedzić, było zamknięte;

- dobrze jest mieć nocleg awaryjny, jeżeli umawiasz się z nieznajomym Gruzinem. A jeżeli Turek ma prawie 40 lat i nigdy nie był żonaty, przygotuj się na to, że będzie nieznośny i marudny;

- widoki były fantastyczne :)

- Asia nosiła na sobie piętno półksiężyca wsktuek ataku promieni słonecznych;

- absolutnie nigdy, przenigdy, nie wolno dać mówić Żydowi z Gruzji o legendarnych postaciach z II wojny światowej. To ich podstępny wybieg, żeby nie odpowiadać na pytania;

Z żalem, mimo wszystko, wyjeżdżamy z Batumi - bo oznacza to nieuchronny koniec naszej podróży. Ale nie mówimy Gruzji "żegnaj" - mówimy do zobaczenia wkrótce :)!


poniedziałek, 25 listopada 2013

Dzień 15. Jedziemy na koniec świata, a tam...

Pobudka w Kutaisi. Taki widok BEZ Photoshopa.
Oni to miasteczko położone w gruzińskim regionie Racza, niegdyś licznie zamieszkiwane przez Żydów. O tutejszej synagodze słyszałyśmy sporo i odwiedzenie tego miejsca było sprawą naszego badawczego honoru. Nie bez znaczenia był też fakt, że żadna z nas nie była jeszcze w Gruzji tak daleko na północ. Górzysta Swanetia, bardzo popularna wśród polskich turystów, dla nas pozostaje na razie odległym marzeniem. 

Wizyta w Oni jest dla nas szczególna jeszcze z innych względów. Już podczas pierwszych dni badań mnóstwo napotkanych osób opowiadało nam wiele ciekawostek o żydowskiej świątyni w Oni. Kto by się spodziewał, że jadąc w ten daleki zakątek Gruzji, a dla niektórych świata (w zależności od perspektywy), odnajdziemy polskie ślady. Dokładnie tak! W położonej w górach miejscowości, do której z Kutaisi jechałyśmy 4 godziny marszrutką, znajduje się synagoga wybudowana w 1895 r. według projektu przywiezionego z Polski. Synagoga w Oni została więc zaprojektowana na wzór tej warszawskiej. Jest to tym bardziej istotne, iż przedstawiciele społeczności żydowskiej w innych gruzińskich miastach także są świadomi tego faktu i z przyjemnością o tym opowiadają. Obecnie synagoga w Oni, podobnie jak większość gruzińskich synagog, jest remontowana. Rusztowania przeszkadzały nam w podziwianiu z pewnością kiedyś pięknych wnętrz, niemniej poniżej prezentujemy kilka fotografii poglądowych.

Jeden z domów przy głównej ulicy w Oni

Strażnik świątyni pełni wartę...
...podczas gdy drugi leniuchuje miast pilnować ław z synagogi.

Front synagogi z artystycznym ujęciem rusztowania.




 Cała świątynia zastawiona jest rusztowaniami 




Tradycyjne miejsce modlitw dla kobiet

W Oni byłyśmy zaledwie 2 godziny. Starczyło nam czasu na obejrzenie synagogi, przeprowadzenie jednego wywiadu oraz zapoznanie się z panią, która bardzo pragnęła zaśpiewać nam "Szła dzieweczka do laseczka...". Biegnąc na marszrutkę powrotną do Kutaisi, zaglądałyśmy do każdego napotkanego sklepu w poszukiwaniu jakiegoś jedzenia, a zwłaszcza raczyńskiego sera (podobno bardzo smacznego). Jakie było nasze rozczarowanie, gdy nie tylko nie znalazłyśmy sera z Raczy, w sklepach dosłownie nie było żadnego! sera. Po raz kolejny zadowoliłyśmy się obiadem w postaci chleba, podejrzanych parówek i chałwy.

Wieczorem, gdy tylko docieramy do Kutaisi, pędzimy do hostelu, a stamtąd (znów jazda z Beką, więc naprawdę pędzimy:)) na marszrutkę do Batumi. To nasze pożegnanie z tym miastem, chociaż zdajemy sobie sprawę, że za parę dni odwiedzimy jeszcze kutaiskie lotnisko.  Czeka na nas Batumi, ostatni przystanek na naszej badawczej trasie.

Jedno z naszych ulubionych gruzińskich zdjęć,
czyli widok z hostelu w Kutaisi

czwartek, 14 listopada 2013

Dzień 14. Jasny gwint, piorun i inne złorzeczenia

Dzień 14. Jasny gwint, piorun i inne złorzeczenia.

Szlag nas trafił. Zerwałyśmy się bladym świtem, żeby pojechać na dworzec i zdążyć na jedyną rozsądną marszrutkę do Ambrolauri lub Oni. Plan był taki, żeby dzisiaj pojechać do Oni, a następnego dnia do Poti i stamtąd już ruszać na Batumi. Jednak wbrew wczorajszym zapewnieniom, "marszrutka się zepsuła" (chociaż, dodał kierowca, jeśli zbierze się jeszcze 5 osób, to może pojechać do Ambrolauri) i nasze plany, mówiąc kolokwialnie, wzięły w łeb. Udało nam się jedynie pojechać na drugi dworzec (prawie że pod naszym hostelem) i dowiedzieć się, o której jutro jedzie marszrutka. Tyle w temacie.

Prawdziwy wschodoznawca jest dzielny i nie poddaje się tak łatwo. Nie można spędzić dnia bezproduktywnie, tym bardziej, że straciłyśmy już jeden dzień (pamiętna afera hostelowa w Tbilisi). W Kutaisi na pewno zostało coś, co powinnyśmy zobaczyć, a nie zobaczyłyśmy.
Tadam!
 Daleko nie trzeba było szukać. Udało nam się dotrzeć do trzeciej kutaiskiej synagogi. Była jednak zamknięta, jednak miałyśmy wrócić tam popołudniu. Obejrzałyśmy sobie za to kawałek dzielnicy żydowskiej.


Synagoga: front


Dzielnica żydowska. Po prawej pani, która przeklnęła Gosię i Julię, bo nie chciały kupić siemieczek po zawyżonej cenie. Asi wydarła pieniądze i życzyła bogactwa.

Dzielnica żydowska (dawna)
 Jako że do zwiedzania synagogi miałyśmy jeszcze trochę czasu, po drodze wstąpiłyśmy (wydawało się, że na chwilę) do miejskiej biblioteki. Tam okazało się, że oprócz licznymi materiałami (w tym wierszy pisanych przez gruzińską Żydówkę, oczywiście po gruzińsku) panie podzieliły się z nami wieloma wspomnieniami. Opowiadały o swoich koleżankach, które wyemigrowały do Izraela; pokazywały listy, zdjęcia...

Pamiętacie Muzeum Historyczne? Pan dotrzymał obietnicę - chociaż książki nam nie dał, to zrobił dla nas kopię. Było nam ogromnie przyjemnie, że pamiętał, i co ważniejsze - że zrobił dla nas tę kopię. Także już niedługo gruzińsko-żydowskie powiązania nie będą miały dla nas żadnych tajemnic.

Pani, która miała nam otworzyć synagogę, długo nie podchodziła do drzwi. Okazało się, że była zajęta modlitwą. Dała nam jednak klucz i powiedziała, że przyjdzie później.

- A jesteście Żydówkami? - zapytała znad okularów.
- Nie, dwie Polki i Ukrainka - odpowiedziałyśmy.
- Szkoda. Mam syna do ożenku, ale chcę, by moja synowa była Żydówką - wyraźnie straciwszy zainteresowanie naszymi skromnymi osobami oddała nam klucz i zamknęła za sobą drzwi, zostawiając nas w osłupieniu. Zdarzały nam się już gruzińskie oferty matrymonialne, ale pierwszy raz my zostałyśmy odrzucone jako potencjalne synowe ;))

Sama synagoga ma barwną i niezwykle interesującą historię. Wygląda inaczej, niż pozostałe kutaiskie synagogi - widać tu zachodnie wpływy. Synagoga jest jedną z ładniejszych, które widziałyśmy. Ściany pokryte są mnóstwem malowideł - ale i samo wnętrze świątyni wygląda jak obraz, o czym możecie przekonać się sami:















Na koniec dnia czekała nas bardzo przyjemna rozmowa z Ukrainką, której mąż jest Gruzinem. Pozwoliła nam ona spojrzeć na Gruzję oczami kogoś kto jest już prawie swój, ale jeszcze trochę obcy - poznała obyczaje, tradycje, zachowania Gruzinów, jedne wychwalała, inne potępiała. Porozmawiałyśmy jeszcze o miejscu kobiety w tej kulturze, o tym, jak kutaiska inteligencja uciekła do Tbilisi przed bezrobociem i jak zastąpili ją ludzie, którzy zeszli z gór. 

Dobrego niemiłe początki - podsumowując, dzień spędziłyśmy bardzo mile, ciekawie i użytecznie. A w nagrodę - pora na chaczapuri!