niedziela, 15 września 2013

Dzień 11. W multikulturowym zakątku Gruzji

Jedenasty dzień naszej podróży spędzamy w Achalciche. W regionie tym mieszka wiele mniejszości, między innymi spora ilość Ormian, a w przeszłości także Żydów. Z samego rana udałyśmy się do tutejszej synagogi, zbudowanej w 1863 roku. Tuż obok znajduje się mniejsza świątynia z 1902 roku, obecnie nieczynna. Oba budynki w 1953 roku przejęły władze sowieckie (dowiadujemy się, że w mniejszej świątyni urządzono salę sportową), ale już w 1954 zwrócono je lokalnej społeczności. Naszym przewodnikiem śladami kartveli ebraelebi jest Simon, jeden z nielicznych Żydów, który pozostał w Achalciche (obecnie mieszka tutaj trzech mężczyzn i pięć kobiet wyznających judaizm). Simon zaprowadził nas też na cmentarz położony niedaleko synagogi i opowiedział wiele ciekawych historii związanych z historią i kulturą gruzińskich Żydów.

Synagoga w Achalciche

Wnętrze Synagogi

Miejsce modlitw kobiet w żydowskiej świątyni

Mała Synagoga w Achalciche

Widok na cmentarz żydowski

Nietypowe nagrobki. 
Według opowieści naszego przewodnika jest to jeden
z najstarszych cmentarzy żydowskich w Gruzji

W drodze powrotnej z cmentarza spotkałyśmy naszego rodaka. Niestety nie zna on historii swojej rodziny, ani tego jak jego mama Polka znalazła się w Gruzji. Dowiedziałyśmy się za to, że prawdopodobnie już za kilka miesięcy będzie mógł zamieszkać w Polsce. W Gruzji prawie każdy entuzjastycznie reaguje,  kiedy na pytanie: „Девушки, вы откуда?”, odpowiadamy „Из Польши и из Украины”. W Achalciche spotyka się to także z natychmiastową opowieścią o mieszkającej tutaj polskiej rodzinie ze swojsko brzmiącym nazwiskiem – Poniatowscy. Bardzo miło przyjęła nas też pewna ormiańska rodzina, poczęstowali nas pysznymi gruszkami i zapraszali na kawę i herbatę, z przykrością musiałyśmy odmówić i ruszać dalej wypełniać plan dnia.

Po zwiedzeniu synagogi i cmentarza wybrałyśmy się do twierdzy Rabati, największej atrakcji turystycznej Achalciche. Budowla pochodzi z XII wieku, a całkiem niedawno całkowicie ją zrekonstruowano. Niestety nie udało nam się spotkać z dyrektorką tutejszego muzeum, dlatego dopiero następnego dnia będziemy miały okazję zobaczyć twierdzę w pełnej okazałości. Spacer po bezpłatnej części kompleksu także dał nam wiele radości, zwłaszcza, że widok rozciągający się z Rabati na okolicę był zachwycający.

Widok na twierdzę Rabati z podwórza Synagogi...

... i kilka ujęć w samej twierdzy....




... i jeszcze zbliżenie...


... a na koniec widok z twierdzy na Achalciche



Achalciche to urocze małe miasteczko. Z przyjemnością przespacerowałyśmy się jego bardziej lub mniej uczęszczanymi uliczkami. Bez powodzenia poszukiwałyśmy kogoś, kto mógłby naprawić aparat Julii, który niestety uległ małemu wypadkowi w Gori - jak się okazuje taka osoba istnieje tylko w Tbilisi. Wiadomo jednak, co trzeba zrobić żeby poprawić nastrój naszej Juliko – trzeba zajrzeć do lokalnej księgarni. Oczywiście nie mogłyśmy wyjść z królestwa gruzińskich książek z pustymi rękami. Naszym największym łupem jest notesik ze słynnym obrazem Niko Pirosmaniego Margarita. Nie mogłyśmy się powstrzymać, żeby nie podarować go Małgorzacie-Margaricie w prezencie urodzinowym. Jeszcze tylko kupno arbuza i powrót do pracy. Trzeba uporządkować zebrane materiały i troszkę popracować nad blogiem, niestety dostęp do Internetu u naszej gospodyni był tylko czasowy.

Tak wygląda Margarita wg Pirosmaniego

Po południu przeprowadziłyśmy serię wywiadów. Jedna rozmowa, przeprowadzona w achalcychskim szpitalu z pracującą tam pielęgniarką, była szczególnie poruszająca. Po raz pierwszy ktoś tak bardzo wzruszył się podczas opowieści o dawnych żydowskich znajomych, którzy wręcz masowo wyjeżdżali z miasta, zarówno w latach 70, jak i później na początku lat 90. W tym momencie można też wspomnieć co nieco o wyglądzie gruzińskiego szpitala na prowincji. Dla mnie była to prawdziwa podróż w czasie, bo wygląd kliniki przypominał te, które mogłam wcześniej zobaczyć tylko na filmach z czasów sowieckich. Sprzęt rodem z PRL-u, karetki wyglądające tak, że trudno uwierzyć, że jeszcze jeżdżą i zapach, który w żaden sposób nie przypomina zapachu środków dezynfekujących z polskiego szpitala. Całe szczęście, że odwiedziłyśmy to miejsce w związku z projektem, a nie przy innych okolicznościach.

Co prawda nie jest to karetka z Achalciche, 
ale ten sfotografowany w Oni pojazd 
znakomicie oddaje klimat sprzętu, który ma służyć tutejszym szpitalom

Dzień zakończył się dość humorystycznym akcentem. Małgosia wzięła nieoczekiwaną kąpiel, ratując Lamzirę (pomoc naszej gospodyni) przed wodą strzelającą z urwanego kurka. W kilka minut do naszego domu zbiegli się wszyscy sąsiedzi, zrobiło się straszne zamieszanie (a w tym czasie trwał jeden wywiad), ale w końcu udało się opanować sytuację. Pierwszy pełen wrażeń dzień w Achalciche dobiegł końca. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz