Jedenasty dzień naszej podróży
spędzamy w Achalciche. W regionie tym mieszka wiele mniejszości, między innymi
spora ilość Ormian, a w przeszłości także Żydów. Z samego rana udałyśmy się do
tutejszej synagogi, zbudowanej w 1863 roku. Tuż obok znajduje się mniejsza świątynia
z 1902 roku, obecnie nieczynna. Oba budynki w 1953 roku przejęły władze
sowieckie (dowiadujemy się, że w mniejszej świątyni urządzono salę sportową),
ale już w 1954 zwrócono je lokalnej społeczności. Naszym przewodnikiem śladami
kartveli ebraelebi jest Simon, jeden z nielicznych Żydów, który pozostał w Achalciche
(obecnie mieszka tutaj trzech mężczyzn i pięć kobiet wyznających judaizm).
Simon zaprowadził nas też na cmentarz położony niedaleko synagogi i opowiedział
wiele ciekawych historii związanych z historią i kulturą gruzińskich Żydów.
Synagoga w Achalciche
Wnętrze Synagogi
Miejsce modlitw kobiet w żydowskiej świątyni
Mała Synagoga w Achalciche
Widok na cmentarz żydowski
Nietypowe nagrobki.
Według opowieści naszego przewodnika jest to jeden
z najstarszych cmentarzy żydowskich w Gruzji
W drodze powrotnej z cmentarza spotkałyśmy
naszego rodaka. Niestety nie zna on historii swojej rodziny, ani tego jak jego
mama Polka znalazła się w Gruzji. Dowiedziałyśmy się za to, że prawdopodobnie
już za kilka miesięcy będzie mógł zamieszkać w Polsce. W Gruzji prawie każdy entuzjastycznie
reaguje, kiedy na pytanie: „Девушки, вы откуда?”, odpowiadamy „Из Польши и из Украины”. W
Achalciche spotyka się to także z natychmiastową opowieścią o mieszkającej
tutaj polskiej rodzinie ze swojsko brzmiącym nazwiskiem – Poniatowscy. Bardzo
miło przyjęła nas też pewna ormiańska rodzina, poczęstowali nas pysznymi
gruszkami i zapraszali na kawę i herbatę, z przykrością musiałyśmy odmówić
i ruszać dalej wypełniać plan dnia.
Po zwiedzeniu synagogi i
cmentarza wybrałyśmy się do twierdzy Rabati, największej atrakcji turystycznej
Achalciche. Budowla pochodzi z XII wieku, a całkiem niedawno całkowicie ją zrekonstruowano.
Niestety nie udało nam się spotkać z dyrektorką tutejszego muzeum, dlatego
dopiero następnego dnia będziemy miały okazję zobaczyć twierdzę w pełnej
okazałości. Spacer po bezpłatnej części kompleksu także dał nam wiele radości,
zwłaszcza, że widok rozciągający się z Rabati na okolicę był zachwycający.
Widok na twierdzę Rabati z podwórza Synagogi...
... i kilka ujęć w samej twierdzy....
... i jeszcze zbliżenie...
... a na koniec widok z twierdzy na Achalciche
Achalciche to urocze małe
miasteczko. Z przyjemnością przespacerowałyśmy się jego bardziej lub mniej
uczęszczanymi uliczkami. Bez powodzenia poszukiwałyśmy kogoś, kto mógłby
naprawić aparat Julii, który niestety uległ małemu wypadkowi w Gori - jak się
okazuje taka osoba istnieje tylko w Tbilisi. Wiadomo jednak, co trzeba zrobić
żeby poprawić nastrój naszej Juliko – trzeba zajrzeć do lokalnej księgarni.
Oczywiście nie mogłyśmy wyjść z królestwa gruzińskich książek z pustymi rękami.
Naszym największym łupem jest notesik ze słynnym obrazem Niko Pirosmaniego Margarita. Nie mogłyśmy się powstrzymać, żeby nie podarować go Małgorzacie-Margaricie
w prezencie urodzinowym. Jeszcze tylko kupno arbuza i powrót do pracy. Trzeba
uporządkować zebrane materiały i troszkę popracować nad blogiem, niestety
dostęp do Internetu u naszej gospodyni był tylko czasowy.
Tak wygląda Margarita wg Pirosmaniego
Po południu przeprowadziłyśmy
serię wywiadów. Jedna rozmowa, przeprowadzona w achalcychskim szpitalu z
pracującą tam pielęgniarką, była szczególnie poruszająca. Po raz pierwszy ktoś
tak bardzo wzruszył się podczas opowieści o dawnych żydowskich znajomych,
którzy wręcz masowo wyjeżdżali z miasta, zarówno w latach 70, jak i później na
początku lat 90. W tym momencie można też wspomnieć co nieco o wyglądzie gruzińskiego
szpitala na prowincji. Dla mnie była to
prawdziwa podróż w czasie, bo wygląd kliniki przypominał te, które mogłam
wcześniej zobaczyć tylko na filmach z czasów sowieckich. Sprzęt rodem z PRL-u,
karetki wyglądające tak, że trudno uwierzyć, że jeszcze jeżdżą i zapach, który w żaden sposób nie przypomina zapachu środków dezynfekujących z polskiego
szpitala. Całe szczęście, że odwiedziłyśmy to miejsce w związku z projektem, a
nie przy innych okolicznościach.
Co prawda nie jest to karetka z Achalciche,
ale ten sfotografowany w Oni pojazd
znakomicie oddaje klimat sprzętu, który ma służyć tutejszym szpitalom
Dzień zakończył się dość
humorystycznym akcentem. Małgosia wzięła nieoczekiwaną kąpiel, ratując Lamzirę
(pomoc naszej gospodyni) przed wodą strzelającą z urwanego kurka. W kilka minut
do naszego domu zbiegli się wszyscy sąsiedzi, zrobiło się straszne zamieszanie
(a w tym czasie trwał jeden wywiad), ale w końcu udało się opanować sytuację.
Pierwszy pełen wrażeń dzień w Achalciche dobiegł końca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz